sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 18

Brak czasu na wszystko... Przepraszam za zaległości na blogach. Na pewno nadrobię :))


***


                Werner wysłał ją do domu. Albo raczej kazał zgłosić do szpitala. Nie wyglądała rano lepiej. Czuła się okropnie. Jeden ze statystyków zawiózł ją do szpitala w Innsbrucku. Okazało się, że ma zapalenie płuc i zostanie w szpitalu co najmniej tydzień na obserwacji, a potem pomyślą co dalej.
                Leżała sama na sali. Dostawała mnóstwo leków. Musiała powiadomić mamę i córkę o stanie zdrowia. Wolałaby dostać zwolnienie i zaszyć się w Mittenwald na jakiś czas. Teoretycznie wybaczyła Wellingerowi, ale czy można zapomnieć o czymś tak perfidnym?



***



                Cieszył się jak dziecko na powołanie na Kulm. Cieszył się, że wraca, że spotka się z kolegami, że zobaczy Annę. Miał nadzieję, że już mu wybaczyła to co powiedział. Stawił się z samego rana, w czwartek, na skoczni i wesoło maszerował do boksu dla Niemców. Ku jego zaskoczeniu, w środku byli wszyscy, oprócz Anny.
- Krausi! – podbiegli i przywitali się z nim wesoło.
- Jednak ktoś tęsknił – zachichotał.
- Wszyscy.
- Sarah, wróciłaś? – spojrzał na blondynkę. Wykrzywiła buzię w uśmiechu.
- Ktoś musi zastąpić tą chorą pokrakę.
- Pilnuj się dziewczyno! – warknął Werner. – Anna jest w domu. Ma zapalenie płuc i 3 tygodnie zwolnienia – posmutniał. Liczył, że ją zobaczy. Cała energia z niego wyparowała.
- Szkoda – tylko na tyle go było stać.
- Nie martw się. Wróci. Już ja tego dopilnuję – zachichotał Schuster. – Do roboty panowie.


***


                Dawno nie oglądała skoków w TV. Od jakiegoś czasu, mając niektórych na wyłączność, nie potrzebowała powtórek czy transmisji. Teraz zwyczajnie za nimi tęskniła. Przywykła, że są częścią jej życia. Nawet widok Wellingera był dla niej czymś przyjemnym.
                W poniedziałek wieczorem zajmowała się Grace, bo Lisa wyszła na tajemnicze spotkanie zaraz po obiedzie. Od kilku dni znikała na kilka godzin i wracała w szampańskim nastroju. Zastanawiała się, czy jej matka kogoś ma. Bo w sumie kto by jej zabronił. To nadal całkiem młoda duchem, zadbana i zdrowa kobieta.
                Grace kolorowała malowankę w kuchni przy stole. Anna popijała herbatę z miodem i przyglądała się swojej córce. To wszystko przerwał im dzwonek do drzwi. Nikogo się nie spodziewała o tej porze...


***


Kilka godzin wcześniej...

- Ja mogę je zawieźć – Marinus zjawił się w sztabie właściwie znikąd. Przechodził i usłyszał, że trzeba jej zawieźć papiery i bez wahania zaproponował siebie.
- To nie jest dobry pomysł – z jakiś powodów Werner nie chciał do tego dopuścić.
- Dlaczego?
- Musiałbyś wiedzieć...
- Ale ja wiem – blefował. Ale był przy tym tak pewny siebie, że Werner nie mógł mu odmówić.
- Tu masz adres. Ale zadzwoń, że będziesz.
- Żeby uciekła? – odparł i wyszedł cały w skowronkach.


***


- Marinus?! – pisnęła na jego widok. Nie wiedziała co robić. Nie da rady ukryć Grace, a nie mogła go wyrzucić.
- Cześć. Mam coś dla Ciebie – odparł niepewnie.
- Mamo, kto to? – w korytarzu pojawiła się mała szatyneczka i przytuliła do nogi Anny. Pięknie... Teraz już muszę mu powiedzieć...
- Masz ochotę na herbatę? – zapytała zszokowanego Niemca. Kiwnął lekko głową i wpuściła go do środka.


***


                Od tych rewelacji kręciło mu się w głowie. Ma córkę. Śliczną, malutką szatyneczkę.
- Dlatego się ukrywałaś? Odrzucałaś mnie?
- Nikt oprócz Wernera nie wiedział. I prosiłam go, by nikogo z was do mnie nie przysyłał. Nie chciałam z tym się wychwalać, dopóki nie będę pewna posady. Zrozum, potrzebuję tej pracy. Grace rośnie.
- A ojca dla niej nie potrzebujesz? – mała wdrapała się na kolana do chłopaka.
- Wujku, pocytas mi? – spytała. Anna skinęła głową, by dać mu znak czy nie ma nić przeciwko.
- Ale nie męcz wujka... – poprosiła.
                Spojrzała na skoczka z jej dzieckiem. Wyglądali uroczo. Ale czy jak ojciec z córką? Raczej jak wujek z siostrzenicą. Nie kochała go. Chciała dla małej jak najlepiej, ale nie potrafiłaby udawać przy nim, że jest z nim szczęśliwa.
                Gdy Grace zasnęła, usiedli w kuchni. Musiała go uświadomić. Żeby nie miał złudzeń.
- Wiesz w czym jest problem?
- W czym?
- Nie kocham Cię – odparła smutno. – Chciałabym, bo jesteś genialnym człowiekiem i masz podejście do niej, ale nie potrafię być z kimś kogo nie darzę uczuciem. Bardzo Cię lubię, ale jako przyjaciela.
- Wiem o tym. Ale ja Cię kocham. I polubiłem twoją córkę. Jestem w stanie poczekać.
- Nie. Nie pozwolę Ci namarnowanie życia. Proszę Cię.
- Jesteś pewna? – dopytał smutno.
- Tak. Chcę być szczera.
- Dziękuję Ci za to – wysilił się na słaby uśmiech, ale i tak miała wyrzuty sumienia, że była taka stanowcza.


sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 17.

              
                 Musiał się od niej odsunąć. Musiał. Za bardzo pozwolił sobie na utratę kontroli i zaczynała go przerastać powaga sytuacji. Nie chciał dziewczyny, nie na dłużej. Na chwilę. Pobawić się i tyle.
               Mijał ją właśnie koło domku i nawet na nią nie spojrzał. Poszedł prosto przed siebie, patrząc się jak ciota w jeden punkt i zachowując kamienną twarz.
- Andi? – zjawiła się zaraz za nim w domku skoczków. – Stało się coś? – dotknęła jego ramienia, czym doszczętnie przekreśliła jego nadzieję, że nie wzbudził w niej jakichkolwiek uczuć.
- Zostaw mnie.
- Powiedz, proszę – jej błagalny ton w niczym nie pomagał. Wręcz zaczynał się irytować, że nie umie jej spławić, jak każdej innej.
- Chcesz wiedzieć? – odwrócił się przodem do niej. Wiedział, że za chwilę może dostać po twarzy, ale był na to gotowy. – Koniec zabawy. Nie mam ochoty już udawać dłużej, że mi zależy na Tobie.
- Zabawy? Bawiłeś się, tak? – poczerwieniała ze złości. – Fajnie było? Ty cholerny, niedorozwinięty gnoju! Ty nie masz uczuć! Potworem jesteś! Jak w ogóle może coś takiego jak Ty chodzić po świecie? Po co to wszystko? Chciałeś jednak spróbować mnie podejść i przelecieć? Odpowiedz idioto! – widział łzy w jej oczach. On nigdy na nią nie zasługiwał. Nie mógł dłużej na nią patrzeć w tym stanie.
- Dobrze wiesz, że nie nadaję się na faceta. Odpowiada mi moje życie – powiedział spokojnie, jakby opowiadał o słonecznej pogodzie za oknem.
- Nienawidzę cię! – walnęła pięścią w jego klatkę piersiową z całej siły i wybiegła, ledwo hamując łzy.
                Udało się. Pozbył się jej. Problemu. Problemu, na którym mu zależało. Pierwszy raz od tak dawna.


***


                Biegła ile miała sił w nogach i powietrza w płucach. Zatrzymała się obok jakiegoś drzewa i skuliła. Płakała gorzko. Jak mogła tak dać się podejść. Gdy już wszystko wyglądało dobrze, że może się zaprzyjaźnić z nim, dostać odrobinę czułości. On wyskakuje z czymś takim. Z zimną krwią.
                Gdy się uspokoiła, kilkanaście minut później, zauważyła że ma rozpiętą kurtkę, jest bez czapki i szalika. Spodziewała się zapalenia płuc. Może to dobrze? Odpocznie, zapomni. Będzie mogła wrócić z poukładanym życiem...
                Zdecydowała się wrócić do boksu dla Niemców. Upewniła się, że oznaki płaczu są niewidoczne i z lekkim uśmiechem weszła do środka. Chciała udawać, że nic się nie stało. Na jej szczęście w środku brakowało największego gnoja we wszechświecie.
- Gdzie byłaś? – spytał ją Werner na uboczu.
- Musiałam pobyć sama.
- Zginęliście oboje z Andreasem i już się martwiłem...
- Nie mam pojęcia gdzie jest ten frajer. Pewnie wyrywa... – ugryzła się w język. Werner nic nie wiedział, a nie była aż taką świnią jak Wellinger, by go wsypać. – Pewnie rozrywają go fanki o autograf.
- Jak zwykle. Co on w sobie ma takiego, że tak do niego lgną.
- Spytaj tych dziewczyn – poczuła się jak nastoletnia idiotka, która lekko zwariowała na punkcie przystojnego skoczka narciarskiego.
- Nie chcę zginąć. One są agresywne dość...
- Werner – zachichotała lekko. Pierwszy raz od wczoraj.
- Jesteś w końcu – Wanki podbiegł do młodszego kolegi i mocno przytulił. – Martwiliśmy się o ciebie. Ty i Anna zniknęliście na moment... – ich spojrzenia się skrzyżowały. Anna od razu odwróciła głowę, by nie powodować kolejnego potoku łez na swoich policzkach. Andreas bez słowa minął kolegów i usiadł w kącie.
- Fanki mnie dopadły – dodał po chwili, widząc pytające spojrzenia reszty kadry.


***


                Wieczorem oczywiście dostała gorączki. Nie miała numeru do żadnego skoczka, więc ubrana w szlafrok i ciepłą piżamę pod spodem, udała się w stronę pokoju Wernera. Odtworzył jej drzwi kompletnie zaskoczony.
- Anna? Coś się stało? – zza rogu wychyliły się głowy Andreasów i Severina. Najwyraźniej rozmawiał z nimi na temat strategii.
- Mam gorączkę. Nie wiesz, gdzie jest Ernst?
- 314. Zaprowadzę Cię – odparł.
- Dziękuję, ale poradzę sobie. Miłego wieczoru – powiedziała i szybko skierowała się w stronę podanego numeru.
- Zaczekaj! – usłyszała znajomy głos. Chciała przyspieszyć, ale nie miała na to siły. – Możesz mnie nienawidzić. Masz prawo. Ale nie pozwolę, żebyś nieprzytomna leżała na środku korytarza.
- Ktoś na pewno by mnie zgarnął kiedyś – dodała.
- Spójrz na mnie! – chwycił jej ramiona w dłonie i zagrodził drogę.
- Nie mam ochoty oglądać świń.
- Proszę, Ana!
- Mam na imię Anna! – poprawiła go. Do tej pory lubiła jak nazywał ją Aną. Było to delikatniejsze w jego ustach.
- Anno...
- Czego ty chcesz?
- Pomóc Ci – odpowiedział. Chwycił ją za ramię i zaprowadził do lekarza.


***


                39,7. Pięknie. Oczywiście Wellinger uparł się, by odprowadzić ją do pokoju i dopilnować, by wzięła leki.
- Idź już sobie! – warknęła.
- Przepraszam – spojrzał na nią skruszony.
- Idź.
- Wybacz mi.
- Mam Ci wybaczyć swoją głupotę?
- Proszę.
- Wybaczam. Wynoś się już – odwróciła się tyłem do niego.
- Dobranoc – przykrył ją kołdrą i szybko ulotnił się z pomieszczenia.


niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 16.

Lekko spóźniony :( ....


***


                Podczas gdy kadra Niemiec świętowała sukces Andreasa i Severina, stojących, odpowiednio na 1. i 3. stopniu podium, ona żegnała się z córką i matką, które musiały już wracać do Mittenwald.
- Zadzwońcie – poprosiła. Ucałowała córkę i przytuliła Lisę.
- Zadzwonimy – pomachały szatynce i wsiadły do samochodu sąsiadów Lisy, po czym odjechały.
                Chwilę potem, z lekko smutnym nastroju, znalazła się w boksie kadry.
- Gdzie zniknęłaś? – usłyszała głos Wellingera, który pojawił się momentalnie obok niej.
- Musiałam coś załatwić – odparła. Nie chciała z nim rozmawiać.
- Proszę – podał jej tabliczkę Milki. Spojrzała na niego jak na idiotę.
- Dostałem cały karton za wygraną, ale tą sztukę schowałem dla Ciebie – uśmiechnął się szeroko. Popatrzyła na opakowanie. Jej ukochana oreo leżała w jej dłoni.
- Skąd Ty... – chciała spytać, ale przyłożył palec do jej ust.
- Bo wiem – odparł i pociągnął ją za ramie w głąb domku.


***


                Nie mogła powiedzieć, że była w szoku, bo to byłoby zbyt lekkie określenie. Skąd on to wiedział? Od kilku godzin wałkowała to pytanie. Siedziała w autobusie, który wiózł ich do Innsbrucku i oglądała krajobrazy za oknem. Wellinger ogrywał Wanka w Fifę, Sev, Richie, Markus, Danny i Stephan grali w karty. Werner dyskutował o czymś ze Stefanem. A ona sama.
                Przeniosła się do sypialni i położyła na swoim „łóżku”. Jako, że było ono na samej górze, miała odrobinę przestrzeni dla siebie.
- Ana – usłyszała wołanie Wellingera. Nie odzywała się, bo nie chciała z nim rozmawiać. Był zbyt natrętny i nie wiedziała czego chciał, ale to na pewno nie było nic przyjemnego.
- Nie ma jej? – głos Wanka również rozniósł się po pomieszczeniu.
- Pewnie śpi. Była zmęczona na tym siedzeniu.
- A co Ty nagle się tak zacząłeś ludźmi przejmować? – prychnął starszy.
- A co mam robić? Wiecznie ogrywać cię w Fifę?
- Ty za dużo trenujesz!
- Cicho pusty cepie! – walnął go w coś. Nie mogła spojrzeć, bo zdradziłaby, że wszystko słyszała.
- Kraus Cię zabije.
- Bez urazy, ale odprawiła go z kwitkiem po tym co jej powiedział, cymbał.
- A co powiedział? – zdziwił się brunet.
- Że leci na kasę Morgensterna – zmarszczyła brwi. Ciekawiło ją skąd on to wiedział.
- A leci?
- Ale Ty jesteś głupi. Chodź stąd, nie budźmy jej – Wellinger wraz ze swoim starszym kolegą opuścili sypialnię. Ciekawiło ją, czy on tak na serio myśli, czy powiedział tak na wszelki wypadek, gdyby jednak nie spała i mogła go uderzyć, albo nawrzeszczeć. Wywróciła oczami. Zdecydowanie zaczynała rozumieć jak to wszystko wygląda z zewnątrz. I to wcale nie było przyjemne.


***


                W Innsbrucku zastała ich dość dziwna niespodzianka. Z nienacka w domku Niemców pojawiła się uśmiechnięta, opalona Sarah. Wszyscy, nawet Wellinger skwitowali to głośnym westchnięciem.
- Wróciłam! – zapozowała jak do okładki BRAVO Girl i uśmiechała się sztucznie przy tym.
- Dobrze, że jesteś – zaczęła Anna. Miała dość gówniary, która nie szanuje pracy, którą ma. – Papiery czekają na Ciebie od świąt. Niestety, nie miałam czasu i tego zrobić za Ciebie. W zasadzie to mogę przejąć wszystkich, ale zajmij się papierkami, co? Tipsów sobie nie połamiesz, samoopalacza też nie zniszczysz... – blondynka zaczynała się zapowietrzać. Wszyscy dławili się śmiechem. Anna zaczynała wygrywać tą nierówną wojnę.
- Nie bądź taka do przodu. Jedno moje słowo i wylatujesz na zbity pysk – odparła.
- Co się tu dzieje? – do akcji wkroczył Werner. – Sarah? Wydawało mi się, że już się nie zobaczymy. Tato wspominał jak bardzo nienawidzisz tej pracy... – kolejna salwa ledwo-hamowanego śmiechu wystrzeliła ze skoczków.
- Tata czasem plecie głupoty.
- Świetnie. Zajmij się swoją częścią. Anna bardzo dobrze i dzielnie cię zastępowała. Ale nie ma lekko. Zostały dwa konkursy i zaczynamy akcję Lahti. Musimy się skupić. Do roboty!


***


                Wybrała się na siłownię ze swoją grupką i obserwowała ich wyniki. Nie wyglądało to najgorzej. Kilkanaście minut później pojawiła się Sarah z Wellingerem, Dannym i Markusem. Anna spojrzała na Richiego i przewróciła oczami.
- Ratuj! – usłyszała błaganie Andreasa. Spojrzała na niego rozbawiona.
- Było wybierać mądrze w październiku, a nie zgodnie z aktywnością swojego przyrodzenia.
- Jesteś okropna! – uśmiechnął się przy tym szeroko.
- Wracaj do roboty. Nie chcemy chyba dostać nagany od pani fizjoterapeutki... – puściła mu oczko. Zadziwiała ją ta swoboda wobec niego.
- Wellinger, miałeś biegać! – pisnęła tleniona. Anna pomachała mu niezauważalnie i wróciła do zajęć.


***


                Denerwował się na myśl o Annie, rozmawiającej swobodnie z Wellingerem pod domkiem Niemców. Wychodząc natknął się na ten widok, a szatynka nawet nie zwróciła na niego uwagi. Aż tak mało dla niej znaczył? Był wściekły. Wellinger zawsze dostawał to co chciał. Musiał chcieć też ją? Przecież gołym okiem widać, że facet za nią szaleje, a tylko udaje chamskiego lowelasa, bo nie rozumie tego uczucia.
                Usiadł na schodach i popatrzył w dół Bergisel. Piękna skocznia. Uwielbiam ją od zawsze. Uśmiechnął się lekko. Pomyślał o Lilly, którą kiedyś tutaj zabrał i mała była oczarowana tym widokiem. Zastanawiał się, czy posyłać ją na skocznię. Czy dziewczyna ma szansę odnieść sukces w sporcie uważanym głównie za męski?
                Poczuł lekkie klepnięcie na ramieniu i zobaczył Gregora i Wellingera przechodzących obok. Uśmiechniętych, zadowolonych. Aż cisnęło się na usta, by wygonić gówniarza stamtąd.
- Co tak siedzisz sam? – spytał Schlieri.
- A co mam robić? Udawać, że mam ochotę z wami rozmawiać, czy wyrywać laski? – skierował swoje uwagi w jednym zdaniu do obojga.
- Zazdrościsz? – prychnął Andreas.
- Czego? Głupoty?
- Chłopcy... – Gregor próbował ich uspokajać.
- Jeśli zrobisz jej krzywdę, to Cię zabiję – zagroził. Widział lekki strach w oczach Wellingera. Chyba był przekonujący.
- Nie mówisz poważnie – odparł zaskoczony Tyrolczyk.
- Mówię. Niech ten gówniarz zostawi Annę w spokoju. Nie zasłużył na nią.
- A może Ty zasługujesz? – Andreasowi puszczały nerwy.
- Spokój! – krzyknął rozjemca. – Ty się szykuj – wskazał na Morgiego. – A Ty uspokój. Ma trochę racji. Nie ma prawa Ci mówić z kim się spotykasz, czy co tam wyprawiasz po nocach, ale Anna wydaje się być zbyt dojrzała na twoje jednorazowe zaloty. Jeśli dziewczyna Ci ufa, to nie schrzań tego.
- Zastanowię się... – odparł lekceważąco. 

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział 15.

Świątecznie....

***


                Przeklinał siebie w duchu za to co zrobił. Przecież to mogło wszystko skomplikować. Nie potrzebował jej na karku. Owszem, na początku chciał ją przelecieć, ale z biegiem czasu stawała się dla niego coraz mniej atrakcyjna pod względem szybkiego numerku. Ona nie potrzebowała rozrywki na jedną noc i miał świadomość, że nigdy by nie dostał tego, co dostaje od innych. Anna była zbyt mądra by to zrobić. I zbyt nie dla niego.
               Zaczynał rozumieć co Marinus i Thomas w niej widzieli. A Krausi to urodzony, chorobliwy romantyk, który cholernie mocno, choć rzadko się zakochuje. Tutaj trafił na ścianę i wyjątkowo mu współczuł. A Thomas... Doświadczony facet, z dzieckiem. Czy ona mogła sobie poradzić z takim bagażem? Najwyraźniej, bo jej to w ogóle nie przeszkadzało. Przecież nie dawałaby nadziei, jeśli nic by nie było na rzeczy...
                Męczył się tej nocy. Męczył się praktycznie do rana, za co przeklinał siebie. Nie rozumiał po co pocałował jej czoło. Przecież to nienormalne. Coś go tknęło i zrobił. Zastanawiał się czy to nie wina tych ślicznych, pełnych niepewności zielonych oczu...


***

               
                Przechadzała się wokół domków skoczków w poszukiwaniu Andreasa, który zaginął po serii próbnej. Zaglądała do toalet, domków, budek z jedzeniem. Gdy już miała podążać w stronę boksu dla Niemców, zobaczyła charakterystyczną fioletową czapkę z logiem Milki za jakąś budką. Podeszła bliżej i zobaczyła Andreasa z niezidentyfikowaną blondynką, całujących się bez wytchnienia. Lekko zakuł ją ten widok. Po chwili chrząknęła głośno, dając znać, że tutaj jest.
- Ana, ała! – Andreas walnął się głową w blachę. – Co tutaj robisz? – spytał, ignorując kompletnie blondynkę.
- Za 10 minut masz być na górze, inaczej nie zdążysz. Gówno mnie obchodzi co tu robisz, ale nie będę za tobą latać i Cię szukać, jak małego dziecka. Ogarnij się gówniarzu! – warknęła. Tajemnicza blondynka chciała ukradkiem wymsknąć się z terenu.
- Nie krzycz na mnie!
- Będę! Bo jesteś niereformowalny!
- Alina, stój! – Wellinger zwrócił się do dziewczyny.
- Aneta – poprawiła go zdenerwowana i odeszła.
- Nawet imienia dziewczyny, którą zamierzałeś przelecieć, nie potrafisz zapamiętać. Cymbał! – prychnęła.
- Za to twoje znam doskonale – podszedł do niej maksymalnie blisko i przytrzymał za ramiona, gdy chciała się odsunąć. – Mówiłem już, że ślicznie wyglądasz jak się złościsz i jesteś zazdrosna? – wyszeptał tuz przy jej ustach i z szerokim uśmiechem pobiegł w stronę boksu.


***


              Osłupiała stała tam jeszcze kilkanaście sekund i próbowała przetrawić rewelacje Wellingera. Zazdrosna? Ja?! Dostała napadu furii i ciepło oblało całe jej ciało. Gdyby mogła, to by kogoś pobiła. Odszukała matkę i córkę i stanęła obok nich.
- Kto Cię tak zdenerwował? – spytała Lisa.
- Nieważne – warknęła. Wzięła Grace na ręce i pozwoliła małej wtulić się w jej szyję.
- Ten gówniarz? – zesztywniała na to pytanie.
- Kto? Wellinger? – udawała głupią. Łudziła się, że odwróci sytuację.
- No ten co wczoraj przyszedł do Ciebie.
- Nie – skłamała. Wdawanie się w dyskusję ze starszą panią Fischer nie miało sensu.
- Nie denerwuj się. Grace bardzo to przeżywa – spojrzała na córkę. Faktycznie przestraszona wpatrywała się w nią.
- Moje maleństwo – dała jej całusa. – Mama nie jest zła. Po prostu za krótko spałam i za dużo ludzi coś ode mnie chce. A wolałabym pobyć troszkę dłużej z Tobą i babcią.
- Mamusiu... A cy wujek Thomi pozwoli mi się dzisiaj pobawić z Lilly?
- Zapytam. Ale to zależy czy jej mama nie zabierze jej do domu.
- A dlacego wujek nie mieska z mamą Lilly?
- Bo czasem tak jest, że dwójka ludzi już nie może ze sobą być i się rozstają.
- Ty i tata tak zrobiliście? – wiedziała, że usłyszy to pytanie.
- Tak. Tatuś był zbyt młody, żeby się nami zająć. Ale obiecuję, znajdę Ci najlepszego tatusia na ziemi! – uśmiechnęła się szeroko. Dziewczynka tylko dała jej buziaka w policzek. Miała nadzieję, że się wywiąże z obietnicy...


***


                O kim myślał na górze? Oczywiście o Annie. Kompletnie nie rozumiał co się z nim działo, gdy była w pobliżu, ale lubił to. Jako typ gracza, zdobywcy czuł wyzwanie. Chciał ją do siebie przekonać, ale nie wiedział jak.
                W ostatniej chwili udało mu się zdążyć. Gregor, który miał z nim skakać w parze, skwitował to potrząśnięciem głowy.
- Cóż się tak zatrzymało, że jeszcze dyszysz?
- Nie martw się. To nie potrzeba – uśmiechnął się krzywo. Fama o jego rozwiązłości poszła w świat. Cudownie. Nie chciał, by ktokolwiek myślał o nim w kategoriach "dziwkarz", czy "kolekcjoner bez uczuć".
                Usiadł na belce i spojrzał w dół. Gdzieś tam była jego mama, siostry, przyjaciele, Anna... Za ostatnią myśl zganił się w głowie. Usłyszał huk tysięcy kibiców, wspierających go, wierzących, że może, że da radę. Był nadzieją niemieckich skoków, gwiazdą. Speaker wyczytał jego nazwisko. Ile by dał, żeby zobaczyć wyraz twarzy Anny, albo wiedzieć, czy w ogóle zaciska za niego kciuki. Werner machnął flagą. Odepchnął się energicznie i pojechał w dół.


***


                Denerwowała się od kilku skoków. Przecież to oczywiste, że on i Morgi byli dla niej ważni. Musiała oddać małą mamie i powędrować do boksu Niemców, bo Markus narzekał na łydkę. Gdy usłyszała jego nazwisko, zmarła i nie mogła odpuścić sobie tego widoku. A skoczył wyśmienicie...


sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział 14.

            Miała wrażenie, że w Oberstdorfie jest miliard osób. Każdy jeden wymalowany w niemieckie, bądź austriackie barwy. Od czasu do czasu pojawiały się grupki Polaków, Czechów, Słoweńców, Norwegów, Rosjan, Szwajcarów czy Finów. Tysiące flag powiewających na wietrze, krzyki, owacje. Miała ciarki na całym ciele.
                Weszła do boksu dla Niemców i przywitała się serdecznie.
- Cześć orły – uśmiechnęła się szeroko. Po tygodniu spędzonym na leniuchowaniu z córką, czuła się zdecydowanie lepiej.
- Nasza ostoja i opoka wróciła – ironiczny ton głosu Wellingera rozległ się w pomieszczeniu. Wszyscy, łącznie z Anną, wybuchnęli śmiechem.
- Tęskniłam za tobą, poważny i szczery mężczyzno.
- Mogłaś zadzwonić, napisać sms, wysłać telegram, list pocztą gołębią. Tyle możliwości, a ja usychałem z tęsknoty... – teatralnie złapał się za głowę.
- Pomyślałam to samo o Tobie. Och mój Andreasie, jak to możliwe, iż byliśmy tak blisko, ale tak daleko?
- Nie wiem moja droga, ale fakt, że tęskniliśmy za sobą niczym Kubuś Puchatek do miodu, z pewnością coś znaczy!
- Kiedy ślub? – wypalił Wank, dławiąc się od śmiechu.
- Wszystko zniszczyłeś! – krzyknęli razem Anna i Andi.


***


                Ona naprawdę za nim tęskniła. I gdy nazwał ją „jego drogą” to momentalnie zrobiło jej się ciepło na sercu. Stanowczo potrzebowała ograniczenia z nim kontaktu. Ale nie jak z Marinusem, dla jego dobra, a dla niej i jej w miarę poukładanego życia.
- Piękna – przestraszyła się słysząc głos za sobą.
- Thomasie Morgenstern, chcesz żebym padła na zawał? – przywitali się uściskiem.
- Nie – uśmiechnął się szeroko.
- I nie jestem piękna.
- Jesteś. Na każdym kroku.
- Co wy we mnie widzicie? – stanęła z rękoma na biodrach przez Austriakiem i popatrzyła na niego wyczekująco.
- My? – położył dłonie na jej ramionach.
- Ty i Kraus.
- Kraus? A nie Wellinger? – zachichotał. Zesztywniała.
- Wellinger widzi tylko idiotki, z którymi aktualnego dnia się prześpi dla rozrywki.
- Ma chłopak potrzeby, to je zaspokaja. Przecież od jedzenia czekolady się nie ma takiej formy.
- Idź – prychnęła i odeszła w bliżej nieznanym kierunku.


***


                Wellinger. Też jej coś. Niby, że jak? O co mu chodziło? Siedzenie w pokoju, samej, powodowało natłok jakiś dziwacznych myśli. Wysłała Morgiemu smsa, z pytaniem o numer pokoju i po chwili zawitała do 314.
- Co cię trapi, dziewczę? – pokazał jej zasłane łóżko, by usiadła.
- O twoja odpowiedź.
- Wellinger? Andi w jakiś dziwaczny sposób w twoim towarzystwie głupieje.
- To znaczy?
- Imponujesz mu chyba.
- Ja? – pisnęła.
- Nie, Werner wiesz? - prychnęła. - Uwierz w to w końcu. Marinus też to dostrzegł.
- Nie zna prawdy.
- Co się bardziej chwali. Ale Andreasa sobie odpuść. Sama mówiłaś, że to pies na baby. Potrzebujesz dojrzałego faceta.
- Takiego jak Ty? – przerwała mu.
- Może... – nie odrywał od niej wzroku.
- Po pierwsze, nie myślę o Wellingerze. Po drugie Marinusa pogoniłam, bo nic do niego nie czuję, poza sympatią. A po trzecie... Owszem, imponujesz mi swoją dojrzałością i podejściem, ale ja naprawdę nie szukam faceta.
- Ale potrzebujesz.
- Nie. Grace potrzebuje ojca. To główne kryterium – odparła sucho i wyszła z jego pokoju, lekko trzaskając drzwiami.


***


                Była wściekła. Za nim nie rozumiała dlaczego kręcą się koło niej faceci. Stanęła przed dużym lustrem i spojrzała w swoje odbicie. Ani specjalnie ładna, ani zgrabna. Tym bardziej mądra, sympatyczna, wesoła. Co widzieli w niej Marinus i Thomas? Każdy zasługiwał na genialną kobietę, która doceni ich poświęcenie i gotowość do walki o kobietę. A ona? Nie mówiła, że ich nie doceniała, albo ignorowała. Nie była gotowa na nic nowego. Nie chciała mieszać pracy z życiem prywatnym. Potrzebowała pracy, a ta zapewniała jej rodzinie byt. Gdyby coś poszło nie tak, nie mogłaby tu dalej egzystować, więc zmiana pracy byłaby koniecznością. Po drugie... Ona potrzebowała impulsu. Nigdy nie potrafiła zmusić się do miłości. Kiedy już to poczuła, to wchodziła na 100%, a tutaj, ani w jednym, ani w drugim przypadku nie czuła tego. Obaj genialni, ale nie dla niej. Skrzywdzenie któregokolwiek byłoby okrutne.
                Wzięła szybki prysznic i położyła się spać. Mimo wszystko poczuła się odrobinę lepiej. Wiedziała, że dobrze robi odrzucając ich oboje. Żadnego nie wywyższała, nie dawała zbędnych nadziei... Z resztą Marinus nadal jej nie przeprosił, a Morgi swoją lekką nachalnością, niszczy całą magię...


 ***


                Sylwester w pracy? Teoretycznie bez sensu i do dupy, ale w tym przypadku nie było tak źle. Wykręciła się ze wspólnej lampki szampana z kadrą i powędrowała do pokoju nr 210. Zapukała cicho, a drzwi otworzyła jej Lisa.
- Co tak długo? Mała już wariuje... – wpuściła córkę do środka. Grace od razu wpadła w ramiona matki.
- Mama musiała pomóc panom i rozmasować ich bolące tyłeczki – zachichotała.
- Co to znacy? – spytała, marszcząc przy tym śmiesznie brwi.
- Mama masuje w pracy skoczków narciarskich.
- Masujesz ich dupki? – zachichotała. Lisa pokręciła z dezaprobatą głową. Anna westchnęła głęboko. Zdecydowanie za dużo czasu spędza z Wellingerem...


***


                Około 11:48 wyszły na balkon. Pod hotelem gromadziło się spore stadko skoczków, rozkładających petardy. Jedna ekipa próbowała prześcignąć drugą, ale z tego co zauważyła Anna, Niemcy wygrywali z palcem w tyłku.
                Grace siedziała grzecznie na krzesełku i czekała według wskazówek mamy na północ. Lisa już dawno poszła spać. Usłyszała dźwięk swojego telefonu i odebrała, nie spoglądając na wyświetlacz.
- Słyszałem Grace? – głos Morgiego rozległ się w słuchawce.
- Skąd Ty... – zamarła.
- Piętro wyżej – zachichotał. Anna spojrzała w górę i zobaczyła uśmiechniętego Austriaka.
- Długo mnie tak obserwujesz?
- Chwilę. Jestem z Lilly.
- Lilly? Przecież nie wolno wam przemycać dzieci...
- Tobie też.
- Thomas! – pisnęła.
- Będziemy za chwilę u Ciebie – rozłączył się. Pięknie tego jej brakowało...


***


                Chwilę później Grace i Lilly zaczęły się bawić wspólnie w pokoju Anny. Thomas rozlewał szampana do kieliszków, które wypożyczył z restauracji na dole.
- Jak ktoś się dowie, to koniec. Werner i ja stracimy głowy.
- On Ci tak dogadza?
- Pomaga – poprawiła go.
                Austriak wpatrywał się w jej oczy wyjątkowo intensywnie. Paraliżowało ją to wszystko. Rozpoczynało się odliczanie ostatnich sekund tego roku. Westchnęła.
- Grace, Lilly, chodźcie! – zaprosiła dziewczynki na balkon. Ubrali im kurtki i wzięli na ręce. Chwilę później salwa fajerwerków oświetliła Garmisch-Partenkirchen.
- Szczęśliwego nowego roku – usłyszała radosny głos Morgiego.
- Wzajemnie – jedynie tyle była w stanie odpowiedzieć. Upiła łyk i wróciła do środka.
- Chyba czas iść spać królewno – zwrócił się do córki.
- Dobze... – odparła. Grace też zasypiała na ramieniu matki.
- Dziękujemy za gościnę – Morgi już chciał musnąć policzek szatynki, gdy usłyszeli głośne pukanie. Anna zamarła.
- Do łazienki, szybko! – kazała im siedzieć tam cicho tak długo, aż nie powie.
                Serce o mało jej nie wyskoczyło z piersi. Bała się kogo tam może zastać. Wzięła głęboki oddech i upewniwszy się, że pokój nie posiada żadnych podejrzanych śladów, otwarła drzwi.
- Andreas?! – pisnęła na jego widok.
- Nie spodziewałaś się mnie, co? – zamrugał brwiami. – Coś zrobiłem z kostką, pomożesz? – zmienił ton głosu na łagodniejszy. Przy tym pomógł sobie swoimi oczami i Anna nie miała sumienia odmówić.
- Wejdź – zaprosiła go do środka. Szybko rozłożyła stolik do masażu. W tym czasie Andreas usiadł na jej łóżku i przyglądał się jej poczynaniom.
- Kładź się! – warknęła, może zbyt agresywnie.
- Jaka zachłanna – uśmiechnął się szeroko. – Bo zacznę myśleć, że masowanie mnie sprawia Ci przyjemność – dotknął jej tali dłonią.
- Jest prawie pierwsza w nocy, niektórzy chcą spać – błagała w duchu, by nikt z łazienki jej nie wysypał.
- Przepraszam, ale do rana to mogłoby mi spuchnąć... – nie odrywał od niej wzroku.
- Skończ pajacować. Nie trzeba było się wygłupiać. Ile ty masz lat, co?
- Im bardziej się złościsz, tym bardziej Ci do twarzy z tym.
- Uważaj, bo jeszcze się zakochasz – prychnęła. Wtarła w dłonie oliwkę i zaczęła zajmować się jego lekko podpuchniętą kostką.
- Marinus by mnie zabił za to. Thomas też... – dodał ciszej. Spojrzała na niego. Teraz jego wzrok skupiał się na suficie.
- Czy chociaż w nowym roku nie moglibyśmy się zachowywać jak ludzie? – odparła po chwili.
- Co masz na myśli? – z powrotem wrócił do niej.
- Zróbmy sobie jeden dzień totalnej zgody. Bez docinek i sarkazmu.
- Anno Fischer... – uśmiechnął się szeroko. – Zgadzam się. – W odpowiedzi posyła mu jedynie wesołe spojrzenie.


***


                Kilka minut później Andreas zbierał się do wyjścia. Anna podała mu ręcznik i oddaliła się w stronę łazienki, w ostatniej chwili przypominając sobie, że tam są ukryci ludzie, których Wellinger nie koniecznie powinien widzieć.
- Dziękuję – wstał i lekko kuśtykając podszedł do niej. – Nie musiałaś, a jednak zajęłaś się mną.
- To moja praca – odparła, gdy stanął tuż przy niej.
- Nie tylko za to dziękuję – dodał, skupiając wzrok na jej zielonych oczach.
- Andi... – spojrzała w inną stronę. Peszyła się.
- Ana – podniósł jej podbródek, by spojrzała na niego. – Szczęśliwego nowego roku – dodał ciszej i musnął jej czoło ustami. Po chwili zniknął, nie czekając na jej odpowiedź.


***


                Zszokowana stała jeszcze chwilę w miejscu. Całe ciało trzęsło się jak galaretka. Dał jej buziaka. W czoło. Zupełnie jak nie on. Coś dziwnego się działo ostatnio między nimi i musiała nad tym zapanować.
                Zapukała do drzwi łazienki i pozwoliła wyjść Thomasowi.
- Ale trafił – zmieszał się nieco. – Grace zasnęła – podał Annie małą i wraz z zasypiającą Lilly, uprzednio sprawdzając korytarz, udał się do siebie. Szatynka postanowiła położyć dziecko u siebie, nie chcąc budzić ani jej, ani jej mamy.


***
Z okazji Świąt Wielkanocnych mały prezent (trochę więcej ;)) ) 
Wesołych Świąt :*