Wczesnym
rankiem zerwała się z łóżka i powędrowała na śniadanie. Werner zaczepił ją,
informując, że Marinus narzeka na kolano i czy nie mogłaby się nim zająć. Anna
uśmiechnęła się serdecznie. Zdecydowanie nie było jej to na rękę, ale przecież
to jej praca.
Zastanawiała
się w nocy, czy Wellinger mówił poważnie o „przepisaniu” się do niej. Bo
mogłaby wymienić z nim Marinusa, który ostatnimi czasy nie mógł na nią patrzeć.
Wróciła do pokoju i rozłożyła stolik. Usiadła na łóżku i spojrzała na swoje
stopy. Dopiero ciche pukanie wytrąciło ją z zamyślenia.
- Werner Cię uprzedził, prawda? – Krausi wszedł do pokoju i
zobaczył stolik.
- Skoro ty nie chcesz ze mną rozmawiać.
- Pogoniłaś mnie, a... – zamilkł. Zmarszczyła brwi.
- Dokończ – poprosiła grzecznie.
- Nie – odparł surowo. Przyszedł w spodenkach, więc bez problemu
położył się na kozetce.
- Myślisz, że pogoniłam Cię dla kaprysu? – zaczęła go masować i
dopiero po chwili spytała.
- Myślę, że nie powinniśmy o tym rozmawiać.
- Jeśli mi nie powiesz, to nie będę wiedzieć. A chcę móc z tobą
rozmawiać, bo jesteś mądrym facetem.
- Manipulujesz – odparł nie patrząc na nią.
- Kim? – pisnęła.
- Mną. Morgim... – dodał, zanim ugryzł się w język.
- O to chodzi – westchnęła. – Uwierz mi, że z moim bagażem
życiowym, to nie byłoby łatwe, ani dla mnie, ani dla Ciebie.
- Bo jestem gówniarzem? – spojrzał na nią z wyrzutem.
- Bo nie wiesz w co byś się wpakował. Thomas jest starszy,
owszem, ale bardziej doświadczony.
- Chodzi o jego pieniądze? Sławę?
- Wyjdź! – odsunęła się od niego. – Wynocha powiedziałam! –
cisnęła w nim ręcznikiem i wskazała drzwi.
- Co tu się dzieje? – gdy Marinus otworzył drzwi, pojawił się w
nich zaskoczony Wellinger.
- Jeszcze Ciebie mi tu trzeba... – prychnęła.
- O co mu chodzi?
- Nazwał mnie interesowną, swoimi słowami. Wyjdź Andreas. Nie
mam ochoty na sprzeczki z Tobą – poprosiła grzecznie.
- Nie chciałem się sprzeczać – zamrugał brwiami. Wywróciła
oczami i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Zdecydowanie nienawidziła tego dnia.
***
Na skoczni
stała totalnie bez emocji obok statystyków. Chciała już wrócić do domu i pobyć
trochę z Grace i mamą. Zdecydowanie miała dość skoczków, pracy, wszystkiego.
Marinus patrzył na nią jak pobity pies, ale nie zamierzała w ogóle zwracać na
niego uwagi. Skoczył tak, że lepiej nie mówić, do stanowiło najwyraźniej w
jakimś stopniu karę. Morgi, przechodząc obok niej, uśmiechał się serdecznie i
szeroko, a ona kwitowała to krzywym uśmiechem. Czuła się skrępowana. Nie
chciała żeby on coś sobie obiecywał. Czuła się jak robot bez uczuć. Wellinger
za to był w swoim żywiole. Skakał jak natchniony, wymachiwał do fanów łapą i
uśmiechał się przy tym jak idiota. Nawet Annę zaszczycił swoim śnieżnobiałym
uśmiechem.
Po
pierwszej serii zawitała do domku skoczków i standardowo przepytała ich o urazy.
Oczywiście ominęła Krausa. Poprosiła Karla, by zapytał kolegę jak kolano, ale
dyskretnie i jej doniósł.
- Moi drodzy – po chwili pojawił się Werner. Stanął obok
szatynki i uśmiechnął się serdecznie. – To wasz ostatni skok przed świętami.
Przynajmniej niektórych – spojrzał z politowaniem na Krausa. - Skupcie się. Od
tego będzie decydować, kto jedzie na Turniej Czterech Skoczni. Na razie tylko
Anna jest pewna udziału – odparł radośnie. Dziewczyna uśmiechnęła się
sztucznie.
- Zbieram się, skoro wszystko z wami dobrze. Powodzenia chłopaki
– posłała im słaby uśmiech.
***
Werner
zdecydował się na Freitaga, Freunda, Weniga, Eisenbichlera, Wanka, Geigera i
Wellingera. Kraus nie załapał się nawet do kadry narodowej. Schuster wysłał go
do domu, by potrenował w spokoju.
Anna
pakowała się właśnie do domu, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Westchnęła i
podeszła do wyjścia.
- Z okazji świąt – Werner podał jej małe pudełeczko. – Mój sztab
zasłużył na drobny upominek. Jak na razie świetna robota. Sarah gdzieś uciekła,
a ty radzisz sobie bardzo dobrze.
- Wejdziesz?
- Nie, dzięki. Muszę się zmierzyć z resztą – pokazał jej torbę,
z kilkunastoma podarunkami w środku.
- Niestety nie mam nic dla Ciebie – zmieszała się.
- Nie potrzeba. Widzimy się na dole za godzinę.
- Oczywiście – puścił jej oczko i udał się do pokoju numer 467,
gdzie przebywał Wank i Wellinger...
***
- Mama! – Grace od razu wskoczyła kobiecie na ramiona. Około 7
rano zawitała do domu. Padnięta, ale szczęśliwa.
- Moje słoneczko!
- Na ile zostajes?
- W sobotę muszę jechać – odparła smutno.
- Skoda – przytuliła się do jej szyi.
- Mama to robi dla Ciebie. Żebyś miała super życie. Ale wiesz
co? – spojrzała w śliczne zielone oczka córki. – Wujek Werner pozwolił mi
zabrać Ciebie i babcię do Garmisch-Partenkirchen!
- Supel – klasnęła wesoło w dłonie.
- Mama spędzi z Tobą sylwestra i nowy rok. – Postawiła ją na
ziemi. – Mykaj się ubierać. Odprowadzę Cię do przedszkola.
- Sylwester wśród pijanych skoczków? – Lisa westchnęła głęboko.
- Nie mogę się z wami pokazać. Spędzimy go w pokoju, jak
cywilizowani ludzie – zachichotała i objęła matkę.
- Wiesz, że wygrałaś los na loterii tą pracą?
- Wiem. Dziękuję mamo - uśmiechnęła się szeroko. Życie zdecydowanie było nieprzewidywalne.