sobota, 28 marca 2015

Rozdział 13.


                Wczesnym rankiem zerwała się z łóżka i powędrowała na śniadanie. Werner zaczepił ją, informując, że Marinus narzeka na kolano i czy nie mogłaby się nim zająć. Anna uśmiechnęła się serdecznie. Zdecydowanie nie było jej to na rękę, ale przecież to jej praca.
                Zastanawiała się w nocy, czy Wellinger mówił poważnie o „przepisaniu” się do niej. Bo mogłaby wymienić z nim Marinusa, który ostatnimi czasy nie mógł na nią patrzeć. Wróciła do pokoju i rozłożyła stolik. Usiadła na łóżku i spojrzała na swoje stopy. Dopiero ciche pukanie wytrąciło ją z zamyślenia.
- Werner Cię uprzedził, prawda? – Krausi wszedł do pokoju i zobaczył stolik.
- Skoro ty nie chcesz ze mną rozmawiać.
- Pogoniłaś mnie, a... – zamilkł. Zmarszczyła brwi.
- Dokończ – poprosiła grzecznie.
- Nie – odparł surowo. Przyszedł w spodenkach, więc bez problemu położył się na kozetce.
- Myślisz, że pogoniłam Cię dla kaprysu? – zaczęła go masować i dopiero po chwili spytała.
- Myślę, że nie powinniśmy o tym rozmawiać.
- Jeśli mi nie powiesz, to nie będę wiedzieć. A chcę móc z tobą rozmawiać, bo jesteś mądrym facetem.
- Manipulujesz – odparł nie patrząc na nią.
- Kim? – pisnęła.
- Mną. Morgim... – dodał, zanim ugryzł się w język.
- O to chodzi – westchnęła. – Uwierz mi, że z moim bagażem życiowym, to nie byłoby łatwe, ani dla mnie, ani dla Ciebie.
- Bo jestem gówniarzem? – spojrzał na nią z wyrzutem.
- Bo nie wiesz w co byś się wpakował. Thomas jest starszy, owszem, ale bardziej doświadczony.
- Chodzi o jego pieniądze? Sławę?
- Wyjdź! – odsunęła się od niego. – Wynocha powiedziałam! – cisnęła w nim ręcznikiem i wskazała drzwi.
- Co tu się dzieje? – gdy Marinus otworzył drzwi, pojawił się w nich zaskoczony Wellinger.
- Jeszcze Ciebie mi tu trzeba... – prychnęła.
- O co mu chodzi?
- Nazwał mnie interesowną, swoimi słowami. Wyjdź Andreas. Nie mam ochoty na sprzeczki z Tobą – poprosiła grzecznie.
- Nie chciałem się sprzeczać – zamrugał brwiami. Wywróciła oczami i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Zdecydowanie nienawidziła tego dnia.


***


                Na skoczni stała totalnie bez emocji obok statystyków. Chciała już wrócić do domu i pobyć trochę z Grace i mamą. Zdecydowanie miała dość skoczków, pracy, wszystkiego. Marinus patrzył na nią jak pobity pies, ale nie zamierzała w ogóle zwracać na niego uwagi. Skoczył tak, że lepiej nie mówić, do stanowiło najwyraźniej w jakimś stopniu karę. Morgi, przechodząc obok niej, uśmiechał się serdecznie i szeroko, a ona kwitowała to krzywym uśmiechem. Czuła się skrępowana. Nie chciała żeby on coś sobie obiecywał. Czuła się jak robot bez uczuć. Wellinger za to był w swoim żywiole. Skakał jak natchniony, wymachiwał do fanów łapą i uśmiechał się przy tym jak idiota. Nawet Annę zaszczycił swoim śnieżnobiałym uśmiechem.
                Po pierwszej serii zawitała do domku skoczków i standardowo przepytała ich o urazy. Oczywiście ominęła Krausa. Poprosiła Karla, by zapytał kolegę jak kolano, ale dyskretnie i jej doniósł.
- Moi drodzy – po chwili pojawił się Werner. Stanął obok szatynki i uśmiechnął się serdecznie. – To wasz ostatni skok przed świętami. Przynajmniej niektórych – spojrzał z politowaniem na Krausa. - Skupcie się. Od tego będzie decydować, kto jedzie na Turniej Czterech Skoczni. Na razie tylko Anna jest pewna udziału – odparł radośnie. Dziewczyna uśmiechnęła się sztucznie.
- Zbieram się, skoro wszystko z wami dobrze. Powodzenia chłopaki – posłała im słaby uśmiech.


***


                Werner zdecydował się na Freitaga, Freunda, Weniga, Eisenbichlera, Wanka, Geigera i Wellingera. Kraus nie załapał się nawet do kadry narodowej. Schuster wysłał go do domu, by potrenował w spokoju.
                Anna pakowała się właśnie do domu, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Westchnęła i podeszła do wyjścia.
- Z okazji świąt – Werner podał jej małe pudełeczko. – Mój sztab zasłużył na drobny upominek. Jak na razie świetna robota. Sarah gdzieś uciekła, a ty radzisz sobie bardzo dobrze.
- Wejdziesz?
- Nie, dzięki. Muszę się zmierzyć z resztą – pokazał jej torbę, z kilkunastoma podarunkami w środku.
- Niestety nie mam nic dla Ciebie – zmieszała się.
- Nie potrzeba. Widzimy się na dole za godzinę.
- Oczywiście – puścił jej oczko i udał się do pokoju numer 467, gdzie przebywał Wank i Wellinger...


***


- Mama! – Grace od razu wskoczyła kobiecie na ramiona. Około 7 rano zawitała do domu. Padnięta, ale szczęśliwa.
- Moje słoneczko!
- Na ile zostajes?
- W sobotę muszę jechać – odparła smutno.
- Skoda – przytuliła się do jej szyi.
- Mama to robi dla Ciebie. Żebyś miała super życie. Ale wiesz co? – spojrzała w śliczne zielone oczka córki. – Wujek Werner pozwolił mi zabrać Ciebie i babcię do Garmisch-Partenkirchen!
- Supel – klasnęła wesoło w dłonie.
- Mama spędzi z Tobą sylwestra i nowy rok. – Postawiła ją na ziemi. – Mykaj się ubierać. Odprowadzę Cię do przedszkola.
- Sylwester wśród pijanych skoczków? – Lisa westchnęła głęboko.
- Nie mogę się z wami pokazać. Spędzimy go w pokoju, jak cywilizowani ludzie – zachichotała i objęła matkę.
- Wiesz, że wygrałaś los na loterii tą pracą?
- Wiem. Dziękuję mamo - uśmiechnęła się szeroko. Życie zdecydowanie było nieprzewidywalne.


sobota, 21 marca 2015

Rozdział 12.


                Na śniadaniu postanowiła go ignorować. W końcu nic się nie stało. Tylko ona tak przeżywała, jak zwykle. Albo inaczej. W końcu facet, który wygląda jak ideał, o podłym charakterze, zwrócił jej uwagę na tyle, że zatracała przy nim zdolność logicznego myślenia. Resztkami sił potrafiła zachować spokój, ale jego niebieskie tęczówki pojawiały się w jej śnie kilkanaście razy.
                Podeszła do stołu z wędliną i położyła sobie na talerz kilka plasterków salami. Skupiała się na wyborze sera żółtego, ale zgubiła się w ilości rodzajów.
- Polecam ten – Thomas wskazał swoim widelcem na swoją propozycję.
- Wygląda...
- Dziwnie, wiem. Ale jest smaczny – spojrzała na niego zagadkowo. – Zaufaj mi.
- Mam z tym problem.
- Ze mną?
- Nie. Ogólnie z zaufaniem.
- Anna... – westchnął. – Jak mała? – szepnął, upewniając się, że nikt nie słyszy.
- Dziękuję, zdrowa. A Lilly?
- Też. Pójdziemy dzisiaj na kawę?
- O ile mi wiadomo, masz dzisiaj zawody. Po południu. A ja wieczorem kawy nie pijam. Na czekoladę się zgodzę.
- Będę czekać – uśmiechnął się szeroko i skierował w stronę stolika z napojami. Zmieszała się lekko. On stanowczo za często przebywał w jej towarzystwie. A nie chciała na razie nikogo wokół siebie.
- Masaż pomógł – usłyszała przy uchu głos Wellingera. Wzdrygnęła się lekko.
- Nie strasz mnie!
- Oj tam. Dziękuję.
- Dziękowałeś już. Pewnie seks się udał, to nastrój dopisuje.
- Ana, Ana, Ana... – westchnął uśmiechnięty. Patrzył na nią tymi wielkimi niebieskimi oczami.
- Czego chcesz?
- Chodź ze mną na drinka wieczorem.
- Zwariowałeś? Nie prześpię się Tobą, jeśli o to Ci chodzi.! – pisnęła.
- Nie proponuję Ci tego. Chciałem się z tobą napić. A mówisz, że to ja mam fiu-bzdziu w głowie.
- Bo masz!
- Nawet jeśli bym miał na Ciebie ochotę, to nie zrobiłbym tego. Nie znosisz mnie, a ja wolę seks z dziewczynami które tego chcą i ulegają mojemu urokowi osobistemu.
- Z pewnością lecą też na twoją skromność.
- To przede wszystkim – puścił jej oczko i oddalił się w stronę czegoś co przypominało jajecznicę.
- Dzisiaj nie mogę – dodała po chwili i upuściła tamto miejsca, zostawiając lekko osłupionego Wellingera samego.


***


                Marinus w jakiś niezrozumiały sposób zaczął przygasać. Wpatrywał się tempo w ścianę, nie odzywał się, znikał na długie godziny. Wellinger martwił się o przyjaciela. W końcu, bądź co bądź, miał uczucia i przejmował się stanem zdrowia przyjaciela.
                Krausi wracał do swojego pokoju z długiego spaceru, kompletnie przemarznięty i smutny. Andreas dostrzegł do w ułamku sekundy, bo właśnie wracał od Wanka.
- Stój! – krzyknął za nim młodszy. Marinus wywrócił oczami i przyspieszył.
- Nie mam ochoty.
- Marinus, daj spokój. Co się dzieje? Pogadajmy! Skołuję czteropak i wygadasz się. Zawsze to nam pomagało.
- Dopóki nie zacząłeś zaliczać przypadkowych panienek.
- Wiesz, że to mój sposób na...
- Na to, co mnie dopadło.
- Ale to tylko dziewczyna!
- Ty głupi dupku! – warknął. – Dziewczyny to Ty bzykasz! Ona jest genialną kobietą, która... – zamilkł. Co mu powie? Że w jakiś przedziwny sposób unika miłości i zaangażowania?
- Cię nie chce. Wejdźmy do środka – pchnął go w kierunku jego pokoju. Podał mu piwo i usiadł naprzeciwko. – Widziałem ją, jak wychodziła z Morgim.
- Nie wierzę!
- Nie mówię tego, żeby Ci zrobić na złość.
- W czym on jest lepszy?
- Nie jest lepszy, tylko... – zamilknął na chwilę. Obracał oczami, szukając najwyraźniej odpowiedniego słowa. – On jest starszy. Od ciebie, ode mnie... – Wellinger wyraźnie zmarszczył brwi, gdy wspomniał o sobie. – Wygląda na taką co dużo przeszła.
- Chcesz mi powiedzieć, że jestem niedojrzały?
- Chcę Ci powiedzieć, że nie skupiasz się na niej.
- Za to Ty się na pannach skupiasz?
- Tak. Dlatego mnie chcą.
- Na jedną noc.
- Ja o tym decyduje.
- Żadna nie została na dłużej.
- Bo nie miała tego czegoś.
- Czego?
- Czegoś, co nie dawałoby mi spokoju. Nad czym bym myślał cały czas. Nie mógł przestać.
- Ja tak myślę o Annie - Andreas zmieszał się tymi słowami.
- Zastanów się, nad tym co powiedziałem - zakończył rozmowę. 


***


                Zapomniała o Marinusie. Wellinger i Morgenstern zawładnęli jej myślami, a to właśnie Krausi potrzebował najwięcej jej uwagi. Westchnęła głęboko. Nie mogła iść z nim pogadać, bo go znała i wiedziała, że chłopak narobi sobie nadziei, a to bez sensu.
                Postanowiła zadzwonić do domu. Tylko rozmowa z córką i matką mogła pomóc. Na chwilę zapominała o tym wszystkim, o czym myślała stanowczo za dużo.


niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 11.


                Engelberg nastał dość szybko. Anna postanowiła wykorzystać wolne popołudnie i wybrała się na małe zakupy w miasteczku. Chciała kupić coś córce i mamie na święta. Nie mogła się doczekać prawie tygodnia z rodziną. 
                W czasie oglądania maskotek poczuła, że nie potrafi się zdecydować. Wszystkie były śliczne i miała pewność, że spodobają się małej.
- Coś konkretnego poszukujemy? – wesoły męski głos zawitał do jej uszu.
- Morgi! – klasnęła wesoło w dłonie i przytuliła go. – Co tu robisz?
- Potem Ci opowiem. Na razie szukam czegoś dla Lilly – zmieszała się. – A Ty?
- Ja... – wyjąkała.
- Chyba panna Fletcher coś ukrywa – puścił jej oczko. Westchnęła ciężko. – Weź tą – wskazał na śliczną małpkę, z flagą Niemiec w ręce.
- Dziękuję – uśmiechnęła się serdecznie.
- Chodźmy na kawę – poprosił po chwili. Zgodziła się od razu. Wiedziała, że nie odpuści.


***


                Siedzieli w kawiarni na rogu i popijali kawę w milczeniu. Żadne nie chciało zacząć. Thomas najwyraźniej zauważył, że kobieta gryzie się z czymś. Nie patrzyła w jego stronę od chwili, gdy ich zamówienie pojawiło się na stoliczku.
- Jak ma na imię? – nie mógł już dłużej czekać.
- Kto? – skierowała w jego stronę przestraszony wzrok.
- Nie udawaj. Twoje dziecko.
- Grace. Skąd ty...?
- Umiem rozpoznać rodzica sfiksowanego na punkcie swojego dziecka – uśmiechnął się sympatycznie. – Kolejny plus...
- Plus?
- Lista za i przeciw. Naszej znajomości – dodał. Anna kompletnie znieruchomiała.
- Nie znasz mnie i mojej historii.
- Anna... – westchnął. – Oboje jesteśmy samotnymi rodzicami. Czemu nie chcesz spróbować?
- Nie ufam mężczyznom z reguły.
- To źle. Niektórym warto zaufać.
- Musiałabym chyba spotkać księcia z bajki...
- Są na tym świecie dobrzy ludzie. Nie mówię o sobie, bo zostawiłem matkę swojego dziecka kilka miesięcy po porodzie i wdałem się w romans z fizjoterapeutką, ale dla swojego dziecka zrobię wszystko.
- Pamiętam jak o tym usłyszałam...
- Wszyscy byli zaskoczeni. Ale nie mogłem już dłużej. Silvia dowartościowywała mnie na każdym kroku. Kristina zajęła się małą, praktycznie sama chciała ją wychować. A ja się miałem zająć skakaniem.
- Tylko dlatego się rozsypało?
- Tylko. A Ty? – widząc jego skupiony wzrok, wiedziała, że nie odpuści. Upiła łyk kawy i westchnęła. Zbierała w sobie energię.
- Byliśmy dzieciakami. Bez studiów. On dawał mi pieniądze, żebym usunęła. Przeprowadziłam się z mamą do Mittenwald i tam urodziłam małą. Tyle. Mieszkamy same.
- A ten sukinsyn?
- Ma to gdzieś. Grace jest tylko moja.
- Wiesz, ze w pewnym momencie będzie potrzebować ojca.
- Zanim sobie kogoś znajdę, to się zastanowię ze trzy razy, czy nie zostawi nas. Grace by tego nie zniosła.
- Nikt nie wie, prawda?
- Tylko Werner.
- Ma tak pozostać, rozumiem...
- Kumaty jesteś – oboje uśmiechnęli się szeroko.


***


                Wracając z kawy spotkała na korytarzu lekko wstawionego Wellingera z jakąś blondynką. Pokręciła z niedowierzaniem głową. Ten chłopak był niemożliwy. W progu swojego pokoju zwrócił na nią uwagę. Uśmiechnął się przepraszająco i znikł w pomieszczeniu.
                Weszła do pokoju numer 458 i zdjęła kurtkę, niedbale rzucając ją na fotel. Zdjęła botki i rzuciła się na łóżko. Morgi był wyjątkowo wyrozumiały i nie naciskał. Chyba ją rozumiał. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy byłby dobrym ojcem dla małej. Grace miałaby z automatu siostrę i byłoby jej raźniej.
                Po chwili usłyszała ciche pukanie do drzwi. Przewróciła oczami i skierowała się w stronę coraz głośniejszych odgłosów.
- Tak? – w progu stał Wellinger, trzymający się za bark. Zachichotała głośno na widok grymasu na jego twarzy.
- Bardzo śmieszne – bez pozwolenia wpakował się do jej pokoju i rozłożył stolik do masażu, który stał w kącie. Musiała wozić ze sobą to ustrojstwo. Zdjął koszulkę i położył się na brzuchu.
                Anna oparła się o ścianę i kpiąco patrzyła na poczynania blondyna.
- Mogłabyś? Jest późno – ponaglił ją.
- Po pierwsze – zaczęła coraz mocniej rozbawiona – włazisz tutaj jak do obory i oczekujesz, że na twoje rozkazy zareaguję i co? Wymasuję Ci bark, bo jakaś dziwka czeka na bzykanko w twoim pokoju?
- Mniej więcej – prychnął.
- Po drugie, to Sara się Tobą zajmuje.
- Nie ma jej, a nawet jeśli by była, to wolę Ciebie – wybałuszyła oczy.
- Coraz ciekawiej... – zachichotała. – A po trzecie, zachowuj się tak jak Cię mama wychowała. Grzeczniej gówniarzu!
- Ana, proszę... – po raz pierwszy zwrócił się do niej miłym tonem.
- Idą święta, to nawet nasza fioletowa krówka zaczyna mówić ludzkim głosem – wtarła w dłonie oliwkę i zajęła się lewym barkiem Niemca.
                Masowała jego obolałe ramię i musiała przyznać, że miał idealne ciało. Skóra była gładka, mięśnie starannie wyrzeźbione, niezbyt wychudzony. Jego plecy były genialne. Wpatrywała się w nie dłuższą chwilę, zapominając się na moment i masując go bardziej dla własnej potrzeby, niż by mu pomóc.
- Chyba się przepiszę do pani, pani doktor – wymruczał, a Anna mimowolnie przygryzła wargę. Wyrwała się momentalnie z zamyślenia. Owszem, miał boskie ciało, ale charakterem niwelował wszelkie doskonałości.
- Musi pan troszkę poczekać. Nie może pan przeskakiwać kolejek. Inni też chcą skorzystać – klepnęła go delikatnie w ramię, na znak, że skończyła. Podała mu ręcznik i wytarła swoje dłonie w papier. Usiadł na kozetce z błogim uśmiechem na ustach i spojrzał na nią.
- Genialna jesteś – ubrał na siebie koszulkę, pozbawiając ją widoku swojej klatki piersiowej. – Dziękuję – podszedł do niej na bardzo bliską odległość i chwycił jej podbródek w dłoń. Spojrzał w jej oczy.
- Polecam się na przyszłość – odparła wpatrując się w jego niebieskie tęczówki, kompletnie bez ruchu. Lekki uśmiech przeciął jego twarz i udał się do wyjścia. Gdy drzwi lekko trzasnęły za nim, odetchnęła głęboko. Ależ on na mnie działa...


sobota, 7 marca 2015

Rozdział 10.

           


            W Lillehammer Andreas nie dawał spokoju Sarze. Poczuł się dziwacznie po akcji ratowniczej Anny i uznał, że nie może sobie pozwolić na jakąkolwiek chwilę słabości. Blondynka jednak jakimś cudem odrzucała jego zaloty. Jej sidła działały na Dannego i nic nie mogło tego zmienić.
             Wellinger podszedł do Marinusa zaraz po treningu, chcąc wybadać sytuację.
- Jak tam, Anna już zakochała się w takim dobroczyńcy jak ty? – zachichotał.
- Nie na miejscu masz te żarty. Już z tydzień nie gadamy, bo twoja skromna osoba nam przeszkadza, upijając się w barach. Ktoś musi Cię szukać i transportować do hotelu. Werner by Cię zabił. Pomimo skuteczności.
- Krausi, daj spokój. Ty nie musisz pić?
- Nie – skwitował krótko. Zarzucił narty na ramię i pomaszerował do wyciągu.


***


                Na nieszczęście Anny musiała lecieć prosto do Titisee. Lot z Oslo do Monachium został przełożony o jeden dzień, a następnie podróż do Titisee zajęła prawie 8 godzin. Nie opłacało jej się wracać na pół dnia.
                Zła spacerowała z teczką przez cały teren dla ekip i kopała kamyczki pod nogami, jakby miało jej to coś dać. Usychała z tęsknoty za córką. Codzienne telefony nie zmieniały faktu, że nie mogła przytulić do siebie swojego małego skarbu.
-Werner Cię prosi – jeden z serwismenów zaczepił ją.
- Zaraz przyjdę – odparła i momentalnie zawróciła. Wściekła wbiegła na górę i zapukała głośno, nie zważając na kulturę osobistą.
- Anna – usłyszała głos trenera i zobaczyła swoją małą dziewczynkę biegnącą w jej kierunku z wyciągniętymi rączkami.
- Moja maleńka – przytuliła dziecko do siebie z całej siły.
- Mama – dziewczynka nawet nie ukrywała tęsknoty za matką.
- Zostawię was same – odparł serdecznie Austriak i wyszedł z domku.
- Jak się tu dostałyście? – spytała Lisy, którą zauważyła siedzącą na sofie.
- Twój trener o to zadbał. Ponoć usychałaś z tęsknoty – odparła i przytuliła córkę. – Z resztą mała miała dość rozłąki z matką i prawdopodobnie bym ją tu zaciągnęła sama, gdyby nie te zaproszenia.
- Werner wysłał wam zaproszenia?! – odparła zdziwiona.
- Widzę, że dbają tu o Ciebie.
- Chyba aż za bardzo. Ale muszę mu podziękować.
- A co w sprawach sercowych? – spytała cichutko. Anna spojrzała na nią złowrogo.
- Nie mam czasu na pierdoły – uśmiechnęła się do swojej małej córeczki. Ucałowała jej czółko. – Mama musi iść pracować, ale wieczorem pójdziemy na porządną kolację, dobrze? – spojrzała na dziewczynkę.
- Tak. Mamusiu, ale wies? Ja bym chciała wujka mieć...
- Kochanie, mama zrobi wszystko, żebyś miała najlepszego wujka pod słońcem – uśmiechnęła się lekko. – Zabierzesz ją chwilę po tym jak wyjdę, dobrze? – dodała w stronę matki.
- Nikt nie wie?
- I nie ma prawa wiedzieć. Obiecaj – poprosiła dosadnie. W odpowiedzi dostała skinienie głową.


***


                Patrzył na wyraźnie rozpromienioną Annę. Nic nie pozostało z tego jej paskudnego humoru z rana. Zupełnie inna kobieta.
- Znowu się łudzisz? – spytał go Richie.
- Musicie wszyscy?
- Nie, ale martwimy się o Ciebie. Ta kobieta jest genialna, ale najwyraźniej nie potrzebuje faceta.
- Ona coś ukrywa – kompletnie zignorował wypowiedź przyjaciela. Richard wywrócił oczami.
- Obiecaj, że przestaniesz o niej ciągle myśleć. Mamy TCS za pasem.
- Skup się na sobie! – warknął i odszedł w stronę wyciągu.


***


- Fletcher cała w skowronkach – uroczy, pełen jadu głos Wellingera zabrzmiał tuż przy jej prawym uchu.
- Stęskniłam się już za twoją niewyparzoną gębą. Co wyprawiasz ostatnio, że nie muszę Cię szukać po barach?
- Mała przerwa... – spojrzał prosto w jej oczy.
- Unikasz mnie. Już myślałam, że doświadczę spokoju świętego, a tu nic. Wracasz. Jak bumerang.
- Przyznaj się, że tęskniłaś. Wiem, że wtedy w pociągu miałaś na mnie ochotę... – dotknął jej policzka palcem wskazującym i delikatnie przejechał po nim.
- Na Ciebie? – prychnęła. Jednak coś dziwnego działo się w jej ciałem. Serce momentalnie przyspieszyło, tak samo jak oddech, ciało się spięło.
- Uwierzyłbym, gdybym nie znał kobiet.
- Chyba za bardzo skupiasz się na własnej przyjemności, bo ciągle mało o nas wiesz. Nie każde spojrzenie w twoją stronę, to zachęta być dobrał się dziewczynie do majtek. Dorośnij – uśmiechnęła się szeroko i udała się w stronę wyciągu.


***


                Coś dziwnego działo się z nim w jej towarzystwie. Mógłby się tak z nią droczyć cały czas. Jako jedyna znajdowała odpowiedzi na jego zaczepki, nie bała się konfrontacji i skutecznie gasiła go w jednym zdaniu. Magia Fletcher. Uśmiechnął się pod nosem. Zdecydowanie wolał ją od Sary. Blondyna była przeźroczysta i idealna na jedną noc. Nie potrafiła nawet skonstruować wykresu, co niesamowicie drażniło Wernera.
                Jak na złość blondynka doczepiła się do niego w domku dla Niemców.
- Stęskniłeś się misiu? – klepnęła go lekko w pupę, aż podskoczył.
- Danny się Ciebie pozbył, czy sama postanowiłaś poszukać wrażeń?
- Zazdrosny!
- O Ciebie? Wątpię – momentalnie w jego myślach pojawiła się Anna. Potrząsnął lekko głową.
- Szkoda, bo miałam takie plany...

- Masz całe trybuny pełne kibiców. Jestem pewien, że znajdziesz idealnego faceta dla siebie na jedną noc w tym tłumie. Powodzenia – ubrał kask i wybył z pomieszczenia.

niedziela, 1 marca 2015

Rodział 9.


                Sezon zaczął się spokojnie. Konkursy w Klingenthal i Kuusamo przebiegły dość dobrze. Andreas odczuwał lekki dyskomfort przed skokiem na Rucce, ze względu na upadek kilka lat temu. Anna usiadła obok niego w domku przeznaczonym do przygotowań niemieckich skoczków. Spojrzała na niego uważnie. Już nie gniewał się za tamtą dziewczynę. Wiadomo, że nie próżnował i znalazł sobie nową towarzyszkę na wieczór.
- Nie bój się – powiedziała cicho.
- Łatwo Ci mówić – prychnął. – Wygrzmociłaś kiedyś o zeskok z prędkością 100 km/h?
- Nie, ale podejrzewam, że to straszne uczucie.
- Czemu tu siedzisz? Idź pocieszać Marinusa! – warknął po chwili wpatrywania się w jej twarz.
- Krzyczeć to sobie na psa możesz w domu, ale nie na mnie! Żebyś wiedział, że pójdę. Gnij dalej w tym strachu. Albo zawołam Sarę, to Cię rozluźni odpowiednio – dodała tuż przy jego uchu. Spojrzał na nią tymi wielkimi niebieskimi oczami z przerażeniem. Puściła mu oczko i udała się na zewnątrz w poszukiwaniu Krausa.


***


                Nienawidził jej. Za to, że była taka przemądrzała, że tak dobrze masowała i tak dobrze go poznała przez te kilka tygodni. Anna Fletcher była zagadką. Raz potrafiła flirtować jak mało kto, a raz była kompletnie niedostępna. Stanowiła dla niego tajemnicę do rozwiązania i coraz częściej myślał o niej inaczej niż o wrednej babie.
                Wziął narty na ramię i pomaszerował na górę. W domku dla skoczków na szczycie skoczni był olbrzymi taras widokowy. Krajobraz zapierał dech w piersiach. Wziął głęboki oddech. Nawet kilkunastostopniowy mróz mu nie przeszkadzał. Zupełnie jakby się znieczulał.
- O czym tak dumasz? – Richie podszedł do niego i poklepał go po ramieniu.
- Zastanawiam się, co by było, gdybym nie był taki jaki jestem... – wyrwało mu się.
- Byłbyś kimś innym – zachichotał.
- Richie...
- Andi, zastanów się. Źle Ci?
- Jestem chamem.
- Bo sypiasz co jakiś czas z obcą dziewczyną?
- Bo sypiam prawie codziennie z nową dziewczyną, a potem wyrzucam je na bruk z rana bez słowa...


***


                Anna czekała na skoczków obok niemieckiego sztabu szkoleniowego. Co jakiś czas spoglądała na telefon i rozczulała się nad wspólnym zdjęciem z Grace widniejącym na jej tapecie. Tęskniła za córką i nie ukrywała tego. Do Lillehammer musiała jeszcze wytrzymać. Dopiero wtedy wracali do domów. Jeszcze 1,5 tygodnia.
- Tęsknisz? – usłyszała głos Wernera.
- Aż tak to widać? Nie zauważyłam kiedy podszedłeś.
- Jeszcze trochę. Do Titisee praktycznie pojedziesz z domu.
- I tak za nią tęsknię. Sara nie ma takiego problemu. Wybyła gdzieś przed konkursem i nigdzie jej nie widać. Sev narzeka na ten cholerny staw...
- Przestań zmieniać niewygodne tematy!
- Tak mi łatwiej.
- Już po konkursie, więc mam nadzieję, że zaraz zrobisz wywiad środowiskowy z chłopakami i przy kolacji dostanę raport.
- Tak jest szefie – uśmiechnęła się lekko.


***


                Pił już chyba szóste piwo w barze. Lekko chichotał się pod nosem i uśmiechał w kierunku niezbyt urodziwych Finek, ale nie miał wyjścia. Ładniejszych nie ogarnął wzrokiem.
- Kończ – kilkanaście Euro pojawiło się na blacie przed nim. Wellinger spojrzał na swojego wybawcę i zobaczył Annę.
- Anna, słoneczko – momentalnie dostał czkawki.
- Idziemy. Dobranoc – wzięła go na ramię i próbowała zaprowadzić do wyjścia.
- Skąd wiedziałaś, że tu jestem? – próbował obmacać jej tyłek, ale momentalni strzepnęła jago dłoń z tamtego miejsca.
- A gdzie Cię można zastać? Albo z dziwkami w pokoju, albo pijanego w barze – uderzyło go mroźne powietrze.
- Rozchoruję się.
- Alkohol Cię grzeje – wpakowała go do vana. Rozłożył się na siedzeniu i zaczął histerycznie śmiać. Pokiwała z niedowierzaniem głową. – Idiota. No zwyczajnie idiota. – Wybrała numer Marinusa. – Hej. Pomożesz mi?


***


                Bolała go głowa. Niemiłosiernie. Z dworu wpadało jaskrawe słońce. Zapomniał zasunąć rolet, tak przynajmniej myślał za pierwszym razem. Dopiero po chwili zorientował się, że śpi w samych bokserkach, a to nie jest normą. Ktoś go musiał tutaj dotransportować.
                Spojrzał na szafkę nocną i zobaczyć tabletki na kaca, które znał doskonale i szklankę soku. Obok leżała broszurka hotelu i coś było na niej nabazgrane. Podsunął bliżej oczu i starał się przeczytać.
                „Andreasie...Pijany gnoju! Tak, zdecydowanie lepiej. Przyprowadziłam Ciebie tutaj w stanie nieważkości. Zabroniłam przynoszenia do Ciebie alkoholu, rozebrałam Cię z ubrań, co może skutkować limem pod twoim okiem, gdyż usilnie próbowałeś mi się dobrać do majtek. A po trzecie, zapłaciłam za Ciebie, jeśli nie pamiętasz. O 8 masz być na śniadaniu. Werner nic nie wie. Anna.”
         Spojrzał na zegarek. 7:46. Pięknie. Szybko powędrował pod prysznic i wrócił wyraźnie otrzeźwiony. Ubrał się, umył zęby i uczesał swoją nienaganną fryzurkę.
               W jadalni Anna wsuwała śniadanie wraz z resztą kadry. Większość patrzyła z politowaniem na jego skacowaną twarz. Usiadł bez słowa obok szatynki, ze względu na jedyne wolne miejsce.

- Dzień dobry. Smacznego – wycedził, czując na sobie wyczekujące spojrzenia pozostałych.