Czuła się
paskudnie z tym jak go traktowała. Bo powiedział jej za dużo. Nie jego sprawa z
kim jest, ale wiedziała też, że coś go tknęło. Udawanie, że kocha Thomasa nie
miało sensu. Ile razy mijała Wellingera i Morgensterna, to przy młodszym serce
biło jej jak oszalałe.
Pewnego
wieczoru w jej pokoju zjawił się smutny Thomas.
- Stało się coś? – przywitała go buziakiem w policzek.
- Anna, powiedz mi prawdę – poprosił.
- Prawdę?
- Kochasz mnie? – spytał żałosnym tonem. Nie miała pojęcia co
robić.
- Dlaczego pytasz?
- Bo chcę żebyś była szczęśliwa.
- Thomas...
- Odpowiedz – poprosił.
- Nie chcę.
- Nie kochasz, prawda? – kiwnęła przecząco głowa, nawet na niego
nie patrząc.
- Ale szanuję i bardzo lubię. Chciałabym Cię kochać.
- Anna – westchnął. – Dlaczego? Dlaczego tak długo udawałaś?
- Nie udawałam! No w porządku. Kocham Cię, ale jak przyjaciela.
- Czułem to.
- Przepraszam – odparła.
- Anna – podszedł do niej i mocno przytulił. – Nie gniewam się.
Po prostu musiałem wiedzieć.
- Nie powinnam Cię wykorzystywać.
- Nie wykorzystałaś mnie. Ja sam zawaliłem.
- Ty?
- Myślałem, że można kogoś zmusić do miłości. Że sama obecność
wystarczy.
- Przepraszam...
- Nie. Koniec z tym! Będziemy przyjaciółmi. Nasze córki się
lubią, my się dogadujemy. Damy radę – odparł i przytulił ją mocno do siebie.
- Co ja bym bez Ciebie zrobiła? – przylgnęła do niego mocno.
- Jesteś zbyt silna, by nie zrobić nic. Pójdę już, co? –
popatrzył na nią i uśmiechnął się lekko.
- Nie jesteś zły?
- Nie.
- Na pewno?
- Tak. Jeszcze jakieś pytania? – zachichotał.
- Dziękuję.
***
Czuła się
lżej. Nie musiała już dźwigać tego ciężaru na swoich barkach. Thomas zachowywał
się całkiem normalnie i miała wrażenie, że oboje zdecydowanie się pomylili. W
konkursie na normalnej skoczni Niemcy nie zdobyli medali, a na dużej Wellinger
załapał się ledwo na brąz. Dobre i to.
Z tych
mistrzostw wracali kompletnie bez jakiegokolwiek ducha. Wszystko uleciało z
nich po skoczni dużej. Drużynówka i mikst też wyszły tragicznie. W obu jedynie
brąz, co sugerowało, że po powrocie do Niemiec będą czytali brednie o sobie i
wysłuchiwali jak bardzo zawalili.
Anna smutno
obserwowała swoich chłopaków. Wypompowani, znużeni, wściekli. Wszyscy co do
jednego. W samolocie siedziała znowu obok Andreasa. Spoglądała na niego z
nadzieją, że wysili się na słaby uśmiech. Nie doczekując się niczego,
przytuliła się do jego ramienia. Gdy jej nie odrzucił, poczuła, że zdecydowanie
tego potrzebował. Oboje tego potrzebowali.
***
Grace
dostała zapalenia oskrzeli i Anna musiała wziąć wolne w pracy. Lisa zdecydowała
się wyprowadzić do nowego faceta. Szatynka kompletnie nie rozumiała swojej
matki. Zostawiała ją z małym dzieckiem, samą.
- Wiem, że się złościsz, ale porozmawiamy i zrozumiesz.
- A Grace? Nie mogłaś poczekać do marca?
- Anna, do cholery nie jestem opiekunką małej! Mogę ci pomagać,
ale nie będę wypełniać twoich zasranych obowiązków. Jesteś matką. Wiem, że
pracujesz, ale nie wymagaj ode mnie, że podporządkuję swoje życie do twojego.
- Ale mamo!
- Posłuchaj – dodała spokojniej. – Kocham Grace i pomogę Ci
przez te 3 tygodnie. Ale potem musisz coś wymyślić.
- I tak nie zostawiasz mi wyboru.
- Zrobię kawę. Porozmawiamy – odparła starsza z grona.
***
Stephan
Mayer, lat 60, emeryt. Nowy ukochany jej matki. Poznali się na spacerze w
parku. Oboje mają wnuczęta i jakoś poszło. Anna zaczynała się uspokajać. W
końcu jej matka też miała prawo do szczęścia.
- Zrozum, ja nie robię tego nikomu na złość, ale należy mi się
coś na stare lata.
- Mamo, przepraszam – odparła skruszona. – Faktycznie myślę
tylko o sobie.
- Nie twoja wina. Przyzwyczaiłyśmy się do takiego obrotu spraw.
Ale Grace dorasta, a wiem, że i Ty masz kogoś na oku.
- Kogoś kto jest kompletnie dla mnie niedostępny.
- Bo?
- Bo nie wie o Grace, jest za głupi, żeby zrozumieć życie ledwo
wiążącej koniec z końcem kobiety.
- Może zbyt pochopnie go oceniasz?
- Mamo... Już dawno przestałam się łudzić.
- Chyba jednak nie.
- Bo?
- Bo go kochasz – odparła. Wstała od stołu i dopakowała walizkę.
– Na mnie pora. Poradzisz sobie?
- Tak mamo – odpowiedziała. Nadal była w szoku po oczywistych
rewelacjach mamy.
- Jak coś, to jestem piętro wyżej – uśmiechnęła się szeroko i
zatrzasnęła za sobą drzwi.