niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 2.

 
                W sobotę Lisa i mała odprowadziły Annę na pociąg. Miała dziwne przeczucia. Nie sądziła, że dostanie tą pracę, bo takich jak ona jest kilka, albo nawet kilkanaście. Z resztą po igrzyskach w Soczi coraz więcej osób interesowało się kadrą i niemieccy skoczkowie urośli do rangi gwiazd sportu.
                Usiadła przy oknie, które delikatnie uchyliła. Lubiła zapach świeżego górskiego powietrza. Od kiedy zamieszkała w górach czuła się bardziej wyzwolona, szczęśliwsza. Kochała to co robiła.
- Można? – męski głos dotarł do jej uszu, wyrywając ją z zamyślenia. Spojrzała na mężczyznę i zobaczyła wysokiego, dobrze zbudowanego, aczkolwiek młodszego blondyna, o znajomej twarzy. Kiwnęła twierdząco głową, nie zwracając na jego zaciekawiony wzrok. – Jestem Andi – przedstawił się.
- Anna – odparła, nawet na niego nie patrząc.
- Szukasz towarzystwa? – uniosła brew.
- Dziękuję, nie.
- Może jednak? Umiem się zająć kobietą jak należy… - musnął palcem jej dłoń. Wyrwała się i spojrzała na niego wściekła.
- Gówniarzu, spieprzaj stąd! – podwyższyła ton głosu. – Jak chcesz wyrwać jakąś dupę, to źle trafiłeś. Nie jestem zainteresowana!
- Nie będę się narzucał – prychnął obrażony, wstał i usiadł kawałek dalej.
                Nienawidziła tego typu mężczyzn. Od razu przypominał jej się Jakob. Wszystko było dobrze, dopóki nie wpadli. Poderwał ją w podobny sposób, a ona była młoda i głupia. Dała się nabrać na to, że mu zależy. Nigdy nie zależało. Nie chciał problemów, chciał seksu. Niezobowiązującej zabawy. A wraz z poczęciem Grace, zaczęły się kłopoty. Był bogatym rozpieszczonym gówniarzem, którego rodzice nie mieli pojęcia o jego wyskokach. Myśleli o swoim jedynaku jak o świętej krowie, o której nikt nie mógł powiedzieć złego zdania.
                Obiecała sobie, że nigdy nie pozwoli żadnemu facetowi tak się zbliżyć. Już na pewno nie facetom typu tego typka.
                Chwilę później do przedziału weszła ładna, długonoga blondynka. Usiadła siedzenie przed nią. Po chwili myśliwy pojawił się obok ofiary. Jego sztuczki zdawały się nie dziwić jej zbytnio. Chętnie mu ulegała, kontynuując jego szczeniacką grę. Po chwili oboje wstali i udali się w stronę toalety. Pokręciła z dezaprobatą głową.
- Dzieci… - westchnęła.

 
***

 
                Na miejscu była około 13. Wysiadła z pociągu i udała się prosto do siedziby związku. Było to kilka ulic, więc postanowiła się przejść. Dla zdrowia.
                W środku siedziało kilkanaście kobiet, zapewne ubiegające się o jej posadę. Usiadła na końcu i cierpliwie oczekiwała na swoją kolej. Kilka minut później w korytarzu zjawiło się dwóch mężczyzn i owa blondynka z pociągu. Od kiedy zniknęła z gówniarzem, nie wróciła na swoje miejsce. Najwyraźniej dobrze się bawili przez resztę podróży.
- Proszę się dobrać w grupki 4-5 osobowe. Musimy przyjrzeć się waszym umiejętnością, będziemy prosić po kolei.
 

***


                Poszło jej nieźle. Czuła, że wykonała kawał dobrej roboty, a facet którego masowała, wydawał się naprawdę zadowolony z zabiegu. Czekała na korytarzu w dłuższej niż na początku kolejce. Chwilę potem zjawił się tamten facet.
- Pani Anna Fletcher? – usłyszała swoje nazwisko. Podniosła dłoń i czekała na odpowiedź.
- Zapraszam – wskazał jej ręką drzwi. – Paniom, niestety, muszę podziękować. Powodzenia – dodał. Szatynka zdziwiła się, że tylko ją wybrali. Weszła do środka i zobaczyła obrażoną blondynkę machająca przewieszonymi przez opieradło nogami, trenera Niemców, Wernera i dwóch mężczyzn, których widziała z blondynką.
- Byliśmy zgodni co do tego, że okazała się pani najlepszą z kandydatek. Jednak zarząd zdecydował, że będzie pani walczyła o miejsce z panną Sarą Kutz – spojrzała na blondynkę. Nie sądziła, by ta naprawdę była taka dobra. Spojrzała na identyfikator jednego z facetów i zobaczyła nazwisko Kutz. Zrozumiała o co chodziło.
- Rozumiem. Jak długo?
- To zależy od trenera. Werner musi was przetestować, ale wiem, że sobie poradzicie. Cóż – wstał razem z resztą i podał Annie rękę – witamy na pokładzie.
 

***
 

- Skąd pani jest? – spytał Werner. Uparł się, że przestawi jej kadrę jeszcze dzisiaj, skoro trenują na miejscu.
- Pochodzę z Rosenheim, ale mieszkam w Mittenwald.
- Sama? – spytał. Widząc jej zaskoczony wzrok, dodał: - Proszę mi wybaczyć, ale jestem z natury ciekawski.
- Nie. Z mamą i z… - nie wiedziała czy powinna, ale czuła, że musi znać prawdę. - … z córką.
- Córką – powtórzył, jakby trawiąc jej rewelację.
- Tak. Sama z córką i mamą…
- A ojciec dziecka?
- Uznał, że to nie jego sprawa…
- Ile lat ma mała?
- 5.
- Pewnie przeżywa, co? Wiem jak to jest. Sam muszę zostawiać dzieci pod opieką żony. Serce się kraje, ale taka praca – uśmiechnął się serdecznie, czym kompletnie ją zaskoczył.
- Nie ma pan pretensji, że nie wspomniałam o tym od razu?
- Nie. Przecież wiesz ile Cię to będzie kosztować. Przepraszam, panią…
- Nie szkodzi. Proszę mi mówić po imieniu.
- Werner – podał jej dłoń.
- Anna.
- Tak lepiej. Nie znoszę oficjalnego tonu. Nawet najmłodszym skoczkom w kadrze każę mówić do siebie po imieniu. Wiesz… - zaczął. – Najchętniej pozbyłbym się tej blondyny, ale Kutz uparł się, że córeczka musi tu pracować. Na szczęście udało mi się przeforsować Ciebie i ten cały konkurs. Nie pozwolę jej dobrać się do chłopaków – odpowiedział jej. Chyba jej ufał.
                Wprowadził ją na dużą halę, na której kilku chłopa odbijało piłkę do siatki. Stanęła obok i czekała aż ich zawoła. Po chwili pojawili się wszyscy. Wtedy ją zatkało. Ten sam gówniarz z pociągu, stał i gapił się na nią zdziwiony. Mogła dać mu popalić teraz. Odbić sobie za Jakoba.
- Poznajcie naszą nową panią fizjoterapeutę – uśmiechnął się szeroko. – Anna Fletcher. A to od lewej: Richard Freitag, Severin Freund, Andreas Wank, Karl Geiger, Marinus Kraus, Danny Queck, Andreas Wellinger – ten ostatni skrzywił się nieco. Większość pomachała jej ochoczo. Jakby ciekawa młodej panny Fletcher.
- Coś mnie ominęło? – po chwili w hali rozległ się stukot obcasów i obok nich pojawiła się zdyszana Sarah. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz