W sobotę
Lisa i mała odprowadziły Annę na pociąg. Miała dziwne przeczucia. Nie sądziła,
że dostanie tą pracę, bo takich jak ona jest kilka, albo nawet kilkanaście. Z
resztą po igrzyskach w Soczi coraz więcej osób interesowało się kadrą i
niemieccy skoczkowie urośli do rangi gwiazd sportu.
Usiadła
przy oknie, które delikatnie uchyliła. Lubiła zapach świeżego górskiego
powietrza. Od kiedy zamieszkała w górach czuła się bardziej wyzwolona,
szczęśliwsza. Kochała to co robiła.
- Można? – męski głos dotarł do jej uszu, wyrywając ją z
zamyślenia. Spojrzała na mężczyznę i zobaczyła wysokiego, dobrze zbudowanego,
aczkolwiek młodszego blondyna, o znajomej twarzy. Kiwnęła twierdząco głową, nie
zwracając na jego zaciekawiony wzrok. – Jestem Andi – przedstawił się.
- Anna – odparła, nawet na niego nie patrząc.
- Szukasz towarzystwa? – uniosła brew.
- Dziękuję, nie.
- Może jednak? Umiem się zająć kobietą jak należy… - musnął
palcem jej dłoń. Wyrwała się i spojrzała na niego wściekła.
- Gówniarzu, spieprzaj stąd! – podwyższyła ton głosu. – Jak
chcesz wyrwać jakąś dupę, to źle trafiłeś. Nie jestem zainteresowana!
- Nie będę się narzucał – prychnął obrażony, wstał i usiadł
kawałek dalej.
Nienawidziła
tego typu mężczyzn. Od razu przypominał jej się Jakob. Wszystko było dobrze,
dopóki nie wpadli. Poderwał ją w podobny sposób, a ona była młoda i głupia.
Dała się nabrać na to, że mu zależy. Nigdy nie zależało. Nie chciał problemów,
chciał seksu. Niezobowiązującej zabawy. A wraz z poczęciem Grace, zaczęły się
kłopoty. Był bogatym rozpieszczonym gówniarzem, którego rodzice nie mieli
pojęcia o jego wyskokach. Myśleli o swoim jedynaku jak o świętej krowie, o
której nikt nie mógł powiedzieć złego zdania.
Obiecała
sobie, że nigdy nie pozwoli żadnemu facetowi tak się zbliżyć. Już na pewno nie
facetom typu tego typka.
Chwilę
później do przedziału weszła ładna, długonoga blondynka. Usiadła siedzenie
przed nią. Po chwili myśliwy pojawił się obok ofiary. Jego sztuczki zdawały się
nie dziwić jej zbytnio. Chętnie mu ulegała, kontynuując jego szczeniacką grę.
Po chwili oboje wstali i udali się w stronę toalety. Pokręciła z dezaprobatą
głową.
- Dzieci… - westchnęła.
***
Na miejscu
była około 13. Wysiadła z pociągu i udała się prosto do siedziby związku. Było
to kilka ulic, więc postanowiła się przejść. Dla zdrowia.
W środku
siedziało kilkanaście kobiet, zapewne ubiegające się o jej posadę. Usiadła na
końcu i cierpliwie oczekiwała na swoją kolej. Kilka minut później w korytarzu
zjawiło się dwóch mężczyzn i owa blondynka z pociągu. Od kiedy zniknęła z
gówniarzem, nie wróciła na swoje miejsce. Najwyraźniej dobrze się bawili przez
resztę podróży.
- Proszę się dobrać w grupki 4-5 osobowe. Musimy przyjrzeć się
waszym umiejętnością, będziemy prosić po kolei.
***
Poszło jej
nieźle. Czuła, że wykonała kawał dobrej roboty, a facet którego masowała,
wydawał się naprawdę zadowolony z zabiegu. Czekała na korytarzu w dłuższej niż
na początku kolejce. Chwilę potem zjawił się tamten facet.
- Pani Anna Fletcher? – usłyszała swoje nazwisko. Podniosła dłoń
i czekała na odpowiedź.
- Zapraszam – wskazał jej ręką drzwi. – Paniom, niestety, muszę
podziękować. Powodzenia – dodał. Szatynka zdziwiła się, że tylko ją wybrali.
Weszła do środka i zobaczyła obrażoną blondynkę machająca przewieszonymi przez
opieradło nogami, trenera Niemców, Wernera i dwóch mężczyzn, których widziała z
blondynką.
- Byliśmy zgodni co do tego, że okazała się pani najlepszą z
kandydatek. Jednak zarząd zdecydował, że będzie pani walczyła o miejsce z panną
Sarą Kutz – spojrzała na blondynkę. Nie sądziła, by ta naprawdę była taka
dobra. Spojrzała na identyfikator jednego z facetów i zobaczyła nazwisko Kutz.
Zrozumiała o co chodziło.
- Rozumiem. Jak długo?
- To zależy od trenera. Werner musi was przetestować, ale wiem,
że sobie poradzicie. Cóż – wstał razem z resztą i podał Annie rękę – witamy na
pokładzie.
***
- Skąd pani jest? – spytał Werner. Uparł się, że przestawi jej
kadrę jeszcze dzisiaj, skoro trenują na miejscu.
- Pochodzę z Rosenheim, ale mieszkam w Mittenwald.
- Sama? – spytał. Widząc jej zaskoczony wzrok, dodał: - Proszę
mi wybaczyć, ale jestem z natury ciekawski.
- Nie. Z mamą i z… - nie wiedziała czy powinna, ale czuła, że
musi znać prawdę. - … z córką.
- Córką – powtórzył, jakby trawiąc jej rewelację.
- Tak. Sama z córką i mamą…
- A ojciec dziecka?
- Uznał, że to nie jego sprawa…
- Ile lat ma mała?
- 5.
- Pewnie przeżywa, co? Wiem jak to jest. Sam muszę zostawiać
dzieci pod opieką żony. Serce się kraje, ale taka praca – uśmiechnął się
serdecznie, czym kompletnie ją zaskoczył.
- Nie ma pan pretensji, że nie wspomniałam o tym od razu?
- Nie. Przecież wiesz ile Cię to będzie kosztować. Przepraszam,
panią…
- Nie szkodzi. Proszę mi mówić po imieniu.
- Werner – podał jej dłoń.
- Anna.
- Tak lepiej. Nie znoszę oficjalnego tonu. Nawet najmłodszym
skoczkom w kadrze każę mówić do siebie po imieniu. Wiesz… - zaczął. –
Najchętniej pozbyłbym się tej blondyny, ale Kutz uparł się, że córeczka musi tu
pracować. Na szczęście udało mi się przeforsować Ciebie i ten cały konkurs. Nie
pozwolę jej dobrać się do chłopaków – odpowiedział jej. Chyba jej ufał.
Wprowadził
ją na dużą halę, na której kilku chłopa odbijało piłkę do siatki. Stanęła obok
i czekała aż ich zawoła. Po chwili pojawili się wszyscy. Wtedy ją zatkało. Ten
sam gówniarz z pociągu, stał i gapił się na nią zdziwiony. Mogła dać mu popalić
teraz. Odbić sobie za Jakoba.
- Poznajcie naszą nową panią fizjoterapeutę – uśmiechnął się
szeroko. – Anna Fletcher. A to
od lewej: Richard Freitag, Severin Freund, Andreas Wank, Karl Geiger, Marinus
Kraus, Danny Queck, Andreas Wellinger – ten ostatni skrzywił się nieco. Większość
pomachała jej ochoczo. Jakby ciekawa młodej panny Fletcher.
- Coś mnie ominęło? – po chwili w hali rozległ się stukot
obcasów i obok nich pojawiła się zdyszana Sarah.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz